poniedziałek, 2 maja 2016

Dopasowanie...

Kalervo Oberg wymienia 4 fazy adaptacji kulturowej:
⦁ miesiąc miodowy
⦁ szok kulturowy
⦁ ożywienie
⦁ dopasowanie.
Według tego schematu jestem jeszcze na pierwszym z etapów, ponieważ jestem tak zafascynowana wszystkim, co dzieję się dookoła mnie... Jednak moim zdaniem najzwyczajniej w świecie ominęłam trzy pierwsze etapy i po prostu się dopasowałam. Można powiedzieć, że zrozumiałam albo zaakceptowałam przyzwyczajenia naszych nowych znajomych. Zauważam różnicę między naszymi kulturami, ale nie przeszkadza mi to.




Nasz czas upływa tutaj jak z bicza strzelił. Nim się obejrzałam minął pierwszy miesiąc, czyli jesteśmy już w połowie naszego pobytu tutaj. Z dnia na dzień coraz bardziej zakochuję się w tym mieście, w krajobrazie i klimatycznych, wąskich uliczkach. Podziwiam ludzi za ich otwartość i chęć nawiązania kontaktu, nawet bez znajomości języka. Po pierwszym tygodniu myślałam, że funkcjonują tutaj bardziej zamknięte kręgi. Jeśli kolegujesz się z jedną grupą, nie powinieneś spotykać się z inną, ponieważ wypełnią twój czas bez reszty. Jak się okazało, prawdopodobnie jest to prawdą, ale z racji tego, że jesteśmy zza granicy, obowiązują nas inne prawa. Dodatkowym plusem jest też fakt, że jeśli chcemy się z kimś spotkać, nasi znajomi starają się nam to ułatwić.






Myślę, że jedyną wadą tego projektu jest tęsknota za rodziną. Bądź, co bądź, ale nie da się zapomnieć o swoich przyzwyczajeniach wyniesionych z domu, o relacjach, jakie łączą nas z najbliższymi. Jednak muszę przyznać, że moja hiszpańska rodzina stara się zastąpić moją z dobrym skutkiem. Czasem napada mnie uczucie, że mogłabym wrócić już do domu, położyć się w swoim łóżku, powygłupiać się z siostrą... Wtedy z odsieczą przybywają Jesus i Adela, sprawiając, że nie mam ochoty być w innym miejscu na Ziemi niż tutaj, w ich domu. Za przykład mogę przytoczyć list, który dostałam od nich dokładnie w miesięcznicę mojego pobytu tutaj. Myślę, że była to najbardziej miła i wzruszająca rzecz, która mi się tutaj przytrafiła. Nazwanie mnie córką mogłoby się wydawać rzeczą stosunkowo normalną z racji tego, że mieszkam w ich domu, ale takie detale sprawiają, że czuję się tutaj jak w domu. Bez względu na barierę językową, która przestaje mieć znaczenie. Już teraz zaczynam żałować, że spędzę tutaj jeszcze tylko miesiąc, bo znowu będę musiała zostawić moją rodzinę





Warto wspomnieć też o wyśmienitym jedzeniu, które serwuje mi Adela, która jest najlepszą kucharką, jaką w życiu poznałam (przepraszam mamo i babciu). Nie jestem przyzwyczajona do jedzenia tak ciężkich potraw, ale za każdym razem, kiedy widzę je na moim talerzu, nie mogę się oprzeć. W ostatnim czasie namówiłam Adelę do wzięcia dnia wolnego i ja zajęłam się obiadem. Byłam podwójnie zestresowana, ponieważ zdecydowałam zrobić kotlety mielone, których w życiu sama nie robiłam, nie wspominając już o moim wstręcie do surowego mięsa. Drugim powodem była obawa przed niepowodzeniem. Jeśli gotuje się dla tak dobrej kucharki, wstydem byłoby, gdyby coś poszło nie tak... Na całe szczęście oprócz lekko zadymionej kuchni i telefonu do babci wszystko poszło bardzo dobrze. Rodzince smakowało, więc czuję się dumna i szczęśliwa.

Co do szkoły... Szkoła jak szkoła. Musimy się uczyć i nic pod tym względem się nie zmieniło. Nauczyciele są fantastyczni. Pani Auxi pomogliśmy uczyć grać w siatkówkę, panu Juanmie obiecaliśmy przygotować prezentacje o Auschwitz i o naszym punkcie widzenia, jako najbardziej dotkniętych  II wojną światową. Uczestniczyliśmy również w projekcie o sławnych kobietach, który był bezpośrednio związany z projektem Women as Spiritus Movens towards Equality in the European Citizenship.


Kinga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz