sobota, 16 kwietnia 2016

Cada comienzo trae consigo una nueva historia

Nasza podróż do Badajoz przebiegła spokojnie i szczęśliwie. Lecieliśmy około 4 godzin. Mimo, że czas lotu nie należał do najkrótszych, zleciał mi w miarę szybko. Oczywiście nie obeszło się bez 'zmrużenia oka' , co w moim przypadku skutkowało przespaniem większości czasu lotu :)
W pewnym momencie ze snu wyrwał mnie komunikat pilota, że od wylądowania dzieli nas tylko znikłe 30 minut oraz, że na miejscu niestety nie przywita nas piękna słoneczna pogoda... Mimo tego, na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech, że w końcu będę mogła zobaczyć się z Andreą i będę miała okazję poznać jej rodzinę.
Odebranie bagaży przebiegło dla mnie w mgnieniu oka, w kolejnej sekundzie ujrzeliśmy wyczekujących na nas : Andreę i Daniela. Wybiegli do nas, żeby nas uściskać i po paru minutach przytulania się i wymieniania uśmiechów wybraliśmy się w podróż do domu. Do miejsca, w którym mieszkamy  dzieliło nas około 3 godzin, ale ta podróż również zleciała bardzo szybko. Za oknem mogliśmy zobaczyć piękne krajobrazy, którym bardziej malowniczego wyglądu dodał potem zachód słońca.
'sunset'
szybkie 'selfie' tuż przed samym wylotem :)






Wkrótce,  zanim się obejrzałam, przed domem czekała na mnie Marisol ( moja host-mama ), która jak tylko mnie zobaczyła od razu mnie wyściskała i zabrała żeby pokazać mieszkanie.
"Mieszkanko jest bardzo przytulne i czuć w nim ciepłą rodzinną atmosferę" - pomyślałam- "prawie jak w domu". Okazało się, że wcale się nie pomyliłam, co do oceny mojej nowej rodzinki. Z dnia na dzień czuję się tutaj, tak, jak u siebie w domu. Moi host-rodzice traktują mnie w zupełności jak swoją córkę :) Dlatego wiem, że zapowiadają się wspaniałe dwa miesiące.

 

A co odnośnie szkoły?
Przyznam się, że przez pierwszy tydzień byliśmy pewnego rodzaju "atrakcją" dla najmłodszych. Co chwilę podchodzili, zagadywali ( choć ograniczało się to tylko do najnormalniejszego 'Hi, my name is ..' ), nawet pytali, czy mogą zrobić sobie z nami zdjęcia :)
Nauczyciele i uczniowie z naszej nowej klasy przywitali nas naprawdę ciepło.
Wydaję mi się, że naprawdę złapaliśmy dobry kontakt z nowymi kolegami i koleżankami, a nasze spotkania nie ograniczają się tylko do szkoły, ale również widzimy się w czasie wolnym, czy to po szkole, czy to w weekendy :)

'Colegio Diocesano San Aton'

Iga

piątek, 15 kwietnia 2016

Pierwsze wrażenia z wyjazdu

Gdy wylądowaliśmy 4 kwietnia o godzinie 17.00 czasu portugalskiego zaskoczył nas chłodny powiew wiatru i delikatnie odczuwalna mżawka na skórze. Gdy zapakowaliśmy nasze walizki do samochodów, wyruszyliśmy w 3-godziną podróż z Lizbony do Badajoz. Piękne portugalskie widoki rozciągały się w okolicy autostrady, którą jechaliśmy, przypominając książkowe opisy przyrody na przykład w "Ani z Zielonego Wzgórza".

Po dotarciu do Badajoz spotkaliśmy się z innymi rodzinami pod naszą szkoła. Tam poznałem Javiera, który okazał się bardzo miłym gościem. Hiszpanie od razu pokazali nam swoją otwartość i skłonność do ciągłego uśmiechania się. Po tym szkolnym "zebraniu" przyszedł czas na punkt kulminacyjny całego dnia - poznanie całej rodziny. Przywitali mnie bardzo ciepło i od razu wiedziałem, że zapowiadają się wspaniałe 2 miesiące. Tamara (moja host mama) pochodzi ze Słowacji, co sprawia, że gdy nie potrafimy się ze sobą porozumieć, zawsze możemy powiedzieć to w swoim ojczystym języku i na pewno się dogadamy. Coś, co mnie bardzo zaskoczyło to to, że Paul (mąż Tamary), który pochodzi z Dominikany, również mówi po słowacku. Poza tym cała rodzina mówi bardzo dobrze po angielsku, co bardzo ułatwiło mi wkomponowanie się do ich rodziny.

Pierwszy dzień w szkole zapamiętam jako setki oczu patrzących na nas prawie jak na małpki w zoo. Dziesiątki dzieci pragnących podejść i nas zobaczyć albo po prostu powiedzieć "Hello, my name is XYZ". Na szczęście ich starsi koledzy i nauczyciele w porę reagowali aby dać nam choć trochę spokoju w pierwszy dzień. Klasa, do której trafiliśmy, okazała się naprawdę dobrym miejscem dla nas.
Od razu znalezliśmy wspólny język i tematy, o których możemy rozmawiać godzinami. Hiszpańska szkoła bardzo różni się od naszej. Pierwsza rzecz, która najbardziej rzuca się w oczy to w Hiszpanii w czasie zajęć tj. 8.15-14.15 jest tylko jedna 30-minutowa przerwa. Poza tym lekcja w Hiszpanii trwa nie 45, a 55 minut. Uczniowie nigdy nie zmieniają klasy, ponieważ to nauczyciele odnajdują swoją klase.

Po tygodniu adaptacji w szkole przyszedł czas na pierwszy wypad w gronie znajomych (do piątku spotykaliśmy się tylko w naszym polskim gronie). Zaowocowało to poznaniem w późniejszych godzinach innych ludzi, również spoza naszej szkoły. Zasadniczą różnicą, jeśli chodzi o piątkowe spotkania, jest to, że w Polsce zazwyczaj znajdujemy jedno miejsce, w którym spędzamy cały wieczór, a tu wybraliśmy się na kilkugodzinny spacer ze śpiewami czy tańczeniem Poloneza na jednym ze skwerów.

W niedziele dołączyły do nas trzy Finki, które zrobiły (moim zdaniem) jeszcze większą furorę od nas, ponieważ o ile w Hiszpanii można spotkać osoby o naszej urodzie, to one okazały się dla Hiszpanów zupełną "egzotyką". Trzy blondynki o niebieskich i zielonych oczach są tutaj czymś niespotykanym. Same dziewczyny okazały się bardzo miłe i dzięki temu możemy tworzyć zgraną i uśmiechniętą "ekipę Erasmusa".

Bartek

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Count on me... - czyli jak to wszstko się zaczęło...


  Podróż do Badajoz przebiegła nam bez żadnych problemów. Jedynym minusem mógłby być czas jej trwania, ale zawsze mogło być gorzej tym bardziej, że przebyliśmy prawie całą Europę. W samolocie trafiło mi się jedyne miejsce przy oknie bez dostępu do okna... Nie wiem jak to możliwe, ale tak było, w każdym bądź razie i to nie przeszkodziło mi w fotografowaniu widoków.


Po lewej wybrzeże Portugalii, a po prawej prawdopodobnie Alpy


















  Po przyjeździe na miejsce okazało się, że wcale nie jest tak ciepło, jak wydawałaby się, że będzie. W końcu Hiszpania przede wszystkim kojarzy się ze słońcem ogrzewającym wszystko dookoła. Ale ciepłe przyjęcie mojej nowej rodziny zrekompensowało. Javi okazał się bardzo sympatycznym chłopakiem, a jego rodzice, pomimo że nie znam hiszpańskiego, a oni do końca angielskiego, bardzo komunikatywni. Dodatkowo, kiedy dowiedziałam się ile mają lat zaniemówiłam. Oboje wyglądają na co najmniej 10 lat młodziej, a ich mieszkanie, urządzone klasycznie, ale nowocześnie, tym bardziej zmyliło mnie w ich ocenie. Co więcej, żeby od początku mieć zapewnioną sporą dawkę wrażeń, zaraz po wejściu do swojego pokoju dowiedziałam się, że nie powinnam się rozpakowywać, bo nowe meble przyjdą z parodniowym opóźnieniem. Ta informacja dodatkowo mnie wzruszyła, ponieważ od razu poczułam się jak w domu z moimi rodzicami i w życiu nie pomyślałabym, że z okazji przyjazdu osoby, której się nie zna, można podjąć ten dosyć poważny krok, jakim jest zmiana wystroju. Nawet, kiedy nie czułam się najlepiej, Adela zrobiła mi taki sam napar, jaki robi moja mama. W tym wypadku mogę powiedzieć, że trafiłam w bardzo dobre ręce i lepiej nie mogłam.
   Szkoła okazała się pięknym odnowionym budynkiem, wyglądającym, jak z innej epoki, mieszczącym w sobie również seminarium. Na patio rosną pomarańcze, które prawdopodobnie kiedyś spróbujemy, bo na razie nie wyglądają na dojrzałe. System szkolnictwa różni się od polskiego, ale nie jest niczym, do czego nie mogłabym się przyzwyczaić. Nawet jeśli stanowimy nie lada atrakcję dla uczniów w przedziale wiekowym 12-14 lat. Podczas jedynej, pół-godzinnej przerwy podchodzą do nas, próbują rozpocząć rozmowę, chcą zrobić sobie z nami zdjęcia albo po prostu nas obserwują. Początkowo czułam się jak wystawa w muzeum, ale myślę, że z czasem im to przejdzie. Tym bardziej, że dołączyły do nas trzy Finki, które miejmy nadzieję odciągną chociaż trochę uwagę od naszej trójki *cold-hearted*.  Na jednej z pierwszych lekcji języka angielskiego słuchaliśmy "Count on me" Bruno Marsa jako apostrofy do naszej obecnej sytuacji, co było bardzo miłe. Zdążyliśmy również poznać co najmniej 3 klasy maszerując za Loren na kolejne lekcje angielskiego.
Colegio Diocesano San Aton


     Powiedzieć, że poznaliśmy dużo osób nie jest wystarczającym określeniem na to, co przeżyliśmy w ciągu pierwszych 4 dni. Uczniowie podchodzili, przedstawiali się nam i odchodzili, więc nie byłam w stanie zapamiętać większości z nich. Koniec końców pamiętam imiona może 30 osób, które spędzają z nami najwięcej czasu. W tygodniu popołudniami spotykaliśmy się tylko w trójkę, ponieważ nasze host rodzeństwo musiało się uczyć albo miało dodatkowe zajęcia. Takim sposobem zwiedziliśmy naszą dzielnicę i zaczęliśmy odkrywać coraz to dalsze zakątki Badajoz.



  W piątek wyszliśmy na coś w kształcie imprezy obchodowej(?). W Polsce zazwyczaj spotykamy się w jednym miejscu i tam zostajemy. W przypadku Hiszpanów weekendowe wyjście polega na marszu po mieście bez bliżej określonego celu. Tego wieczoru zobaczyliśmy dużo malowniczych miejsc, wydających się nieosiągalnymi w polskich realiach, przynajmniej w tak małym mieście jakim jest Częstochowa, poznaliśmy również bliżej przyjaciół naszego przybranego rodzeństwa. Z niektórymi z nich nadajemy na tych samych falach, z innymi trochę mniej, co nie zmienia faktu, że właśnie tworzymy jedne z najcudowniejszych wspomnień w naszym życiu...


Kinga