czwartek, 12 maja 2016

Sevilla, tiene un color especial...

   Po kolejnych tygodniach spędzonych w Hiszpanii przyszła pora na podzielenie się kolejnymi wrażeniami. Podczas gdy nasze przyjaźnie stają się coraz bliższe, cały czas przypominam sobie ,że zostało nam już niestety tylko 26 dni. Nasze rodziny, znajomi, nauczyciele i wiele innych osób sprawiają, aż chce się uśmiechać i nawet nie chce się myśleć o perspektywie zbliżającego się powrotu. Z drugiej strony nie ma co się martwić na zapas tylko trzeba cieszyć się każdą chwilą pobytu, a o to akurat naprawdę nie jest ciężko.

  Po miesiącu w którym głównym celem było oswojenie, przyszedł czas na pierwszą wycieczkę. W piątek (29.04) od razu po szkole obraliśmy cel Sevilla by spędzić w niej cały majowy weekend. Ugościła nas pewna znajoma rodzina moich "rodziców". Przyjęli nas bardzo gorąco, a wieczorne śpiewy i wspólne modlitwy zapamiętam na bardzo długo. W sobotę z samego rana wyruszyliśmy na podbój wcześniej wspomnianej Sevilli. Miasto od samego początku zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Wjechaliśmy do miasta drogą na której znajdowały się departamenty krajów Ameryki Południowej. Trzeba przyznać wyglądało to co najmniej bardzo dobrze. Centrum Sevilli osobiście przypominało mi nasz polski Wrocław, oczywiście w odpowiedniej proporcji. Po całym dniu różnych atrakcji (m.in pływaliśmy łódkami co przysporzyło nam wiele problemów) wróciliśmy do Dos Hermanas (miasto gdzie mieszkała zaprzyjaźniona rodzina) leżącego około 15 minut od centrum miasta. Odbywała się tam akurat La Feria, czyli coś przypominającego polski festyn. Karuzele, zjeżdżalnie i wiele wiele innych atrakcji zajęło nasz czas do późnych godzin nocnych. Niedziele spędzilismy w gronie rodzinnym, a do Badajoz wróciliśmy dopiero w poniedziałek, a nie jak to miało być według początkowego planu w niedziele.

  Kolejny tydzień spędziliśmy już w naszym Badajoz, gdzie tygodnie upływają pod znakiem spotkań z przyjaciółmi i weekendowych spotkań z przyjaciółmi rodziny. Wszyscy traktują nas bardzo pogodnie nawet gdy widzą nas pierwszy i prawdopodobnie zarazem ostatni raz w życiu. Aż chciałoby się zabrać wszystkich ze sobą do Polski...

Bartosz