Po dotarciu do Badajoz spotkaliśmy się z innymi rodzinami pod naszą szkoła. Tam poznałem Javiera, który okazał się bardzo miłym gościem. Hiszpanie od razu pokazali nam swoją otwartość i skłonność do ciągłego uśmiechania się. Po tym szkolnym "zebraniu" przyszedł czas na punkt kulminacyjny całego dnia - poznanie całej rodziny. Przywitali mnie bardzo ciepło i od razu wiedziałem, że zapowiadają się wspaniałe 2 miesiące. Tamara (moja host mama) pochodzi ze Słowacji, co sprawia, że gdy nie potrafimy się ze sobą porozumieć, zawsze możemy powiedzieć to w swoim ojczystym języku i na pewno się dogadamy. Coś, co mnie bardzo zaskoczyło to to, że Paul (mąż Tamary), który pochodzi z Dominikany, również mówi po słowacku. Poza tym cała rodzina mówi bardzo dobrze po angielsku, co bardzo ułatwiło mi wkomponowanie się do ich rodziny.
Pierwszy dzień w szkole zapamiętam jako setki oczu patrzących na nas prawie jak na małpki w zoo. Dziesiątki dzieci pragnących podejść i nas zobaczyć albo po prostu powiedzieć "Hello, my name is XYZ". Na szczęście ich starsi koledzy i nauczyciele w porę reagowali aby dać nam choć trochę spokoju w pierwszy dzień. Klasa, do której trafiliśmy, okazała się naprawdę dobrym miejscem dla nas.
Od razu znalezliśmy wspólny język i tematy, o których możemy rozmawiać godzinami. Hiszpańska szkoła bardzo różni się od naszej. Pierwsza rzecz, która najbardziej rzuca się w oczy to w Hiszpanii w czasie zajęć tj. 8.15-14.15 jest tylko jedna 30-minutowa przerwa. Poza tym lekcja w Hiszpanii trwa nie 45, a 55 minut. Uczniowie nigdy nie zmieniają klasy, ponieważ to nauczyciele odnajdują swoją klase.
Po tygodniu adaptacji w szkole przyszedł czas na pierwszy wypad w gronie znajomych (do piątku spotykaliśmy się tylko w naszym polskim gronie). Zaowocowało to poznaniem w późniejszych godzinach innych ludzi, również spoza naszej szkoły. Zasadniczą różnicą, jeśli chodzi o piątkowe spotkania, jest to, że w Polsce zazwyczaj znajdujemy jedno miejsce, w którym spędzamy cały wieczór, a tu wybraliśmy się na kilkugodzinny spacer ze śpiewami czy tańczeniem Poloneza na jednym ze skwerów.
W niedziele dołączyły do nas trzy Finki, które zrobiły (moim zdaniem) jeszcze większą furorę od nas, ponieważ o ile w Hiszpanii można spotkać osoby o naszej urodzie, to one okazały się dla Hiszpanów zupełną "egzotyką". Trzy blondynki o niebieskich i zielonych oczach są tutaj czymś niespotykanym. Same dziewczyny okazały się bardzo miłe i dzięki temu możemy tworzyć zgraną i uśmiechniętą "ekipę Erasmusa".
Bartek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz